04.04.2011 „Architektura szczęścia”

„Architektura szczęścia”, czy istnieje coś takiego? O wpływie urbanistyki i architektury na stan emocjonalny odbiorcy pisze Alain de Botton w wydanej w 2010 roku książce pod w/w tytułem.

Autor znany jest z wydanej w Polsce, również w 2010 roku, „Sztuki podróżowania”.  „Architektura szczęścia”, mimo założonego porządku i logicznego układu,  jest swoistym cicer cum caule,  smacznie przyprawionym licznymi przykładami z historii architektury i urbanistyki. Sam autor nie jest architektem i jego przemyślenia mają charakter czysto subiektywny. Rozważania podparte są licznym materiałem ilustracyjnym.

Nie brak też ciekawostek z anegdotycznym zabarwieniem, jak chociażby związanych  z Ludwigiem Wittgensteinem czy Le Corbusierem.

Pierwszy, autor „Traktatu logiczno-filozoficznego”, „Dociekań filozoficznych” , pracy „O pewności”, człowiek, który wywarł wielki wpływ na rozwój filozofii w XX wieku ( żył w latach 1889-1951), na trzy lata porzucił pracę na uniwersytecie, aby w Wiedniu zbudować dom dla swej siostry. Z tego okresu wyniósł doświadczenia, które skonkludował uwagą: „ Myślisz, że filozofia jest trudna - zauważył – ale zapewniam cię,  że to nic w porównaniu z tym, jak trudno jest być dobrym architektem”.

O tym, jak trudno nim być, miał przekonać się sam Le Corbusier  przy realizacji willi Savoye w Poissy w okolicy Paryża, obiektu koniecznie wymienianego w każdym z opracowań dotyczących jego twórczości. Wiosną  roku 1928 małżeństwo Savoye złożyło zlecenie na projekt domu wiejskiego dla nich i ich syna. Sławny już, 41-letni architekt zrealizował budynek w 1931 roku.

Mimo protestów państwa Savoye został zaprojektowany płaski dach, którego wszystkie zalety ( niski koszt realizacji, łatwość utrzymania, możliwość korzystania z niego jako tarasu) zachwalał autor projektu. Zaledwie po tygodniu od zamieszkania w domu dach wypaczył się, nad syna sypialnią powstała szczelina, przez którą przeciekała woda powodując infekcję, skutkiem której najmłodszy mieszkaniec domu nabawił się zapalenia płuc i rok musiał spędzić w sanatorium. W 1936 roku pani Savoye napisała:  „Pada w holu, pada na półpiętrze, a ściana  garażu jest kompletnie przemoczona. Co gorsza, wciąż pada w mojej łazience, która w czasie złej pogody jest zalewana, ponieważ woda dostaje się przez świetlik”. Le Corbusier w odpowiedzi miał rzekomo podzielić się z autorka listu en tuzjastycznymi opiniami krytyków o płaskim dachu i doradził: „Powinna Pani umieścić na stoliku w holu wejściowym księgę i prosić odwiedzających o wpisywanie nazwisk i adresów. Przekona się Pani,  jak wiele ciekawych autografów uda się w ten sposób zebrać”. Nie podzielała dobrego samopoczucia architekta właścicielka domu, a z korespondencji z 1937 roku między nimi wynika, że sam Le Corbusier uznał, że dom nie nadaje się do zamieszkania. Jak kończy tę historię de Botton: „Tylko dzięki wybuchowi drugiej wojny światowej i ucieczce rodziny Savoye z Paryża Le Corbusier uniknął stanięcia przed sądem za zbudowanie niezbyt funkcjonalnej,  nawet jeśli nadzwyczajnie pięknej maszyny do mieszkania”.

Sam autor książki porażek architektów upatruje w przyczynach, o których mówi: „Porażka architektów niepotrafiących stworzyć przyjemnego otoczenia jest odzwierciedleniem naszej niezdolności do znalezienia szczęścia w innych obszarach życia. Zła architektura jest w tym samym stopniu porażką projektancką co psychologiczną. Jest przybierającym materialną postać przejawem tej samej skłonności, która sprawia, że poślubiamy niewłaściwych ludzi, podejmujemy nieodpowiednie prace i wyjeżdżamy na wakacje w miejsca, które nam się nie podobają – skłonności wynikającej z braku zrozumienia, kim jesteśmy i co nas satysfakcjonuje.”

I dalej: „ Miejsca, które określamy jako piękne, są dziełami architektów mających dość pokory, by postawić sobie właściwe pytania o własne pragnienia, i dość uporu, by przełożyć chwilowe choćby zrozumienie szczęścia na logiczne plany. Połączenie tych przymiotów umożliwia stworzenie otoczenia zaspokajającego potrzeby, których nawet sobie nie uświadamiamy”.

Na koniec,  wpadając w górnolotny ton, Alain de Botton żegna się z czytelnikiem słowami: „Jesteśmy winni łąkom, by nasze domy nie ustępowały w niczym dziewiczym  ziemiom, które zastąpiły. Jesteśmy winni dżdżownicom i drzewom, by budynki, którymi je zakrywamy, były obietnicą najwyższej i najbardziej  inteligentnej  odmiany piękna.”